top of page
  • Zdjęcie autoraKlimkiewitz

Dlaczego Quebo jest tak potrzebny w tej smutnej jak ... rapgrze

Obiecałem mamie, że nie będę przeklinał w tytułach, więc wykonuję polecenie. 8 lat temu Pih powiedział, że twórczość Quebonafide nie jest i nigdy nie będzie hip–hopem. Przecież to powinna być definicja zajawki pisana w podręcznikach. Wypowiedzenie takich słów wskazuje na to, że trzeba być cholernie głupim. Gorzej byłoby tylko, gdyby powiedział, że fristajlowcy nie potrafią rapować. Oh, wait...

Quebonafide nigdy nie należał do mojej topki raperów, ale stale gdzieś tam wokół niej się kręcił. Egzotykę bardzo długo męczyłem na słuchawkach, zresztą płyta poziomem przerosła większość tych, jakie miałem przyjemność słuchać (o ile nie wszystkie). Późniejszy solowy ruch Kuby dla wielu pozostawał zagadką. Spekulowało się nt. Galaktyki lub przypisywało jakieś niestworzone scenariusze. Sam mówiłem znajomym, że Quebo ma dwie opcje, by przebić taki projekt (nie biorę tutaj pod uwagę duetu Taconafide): albo rzeczywiście nawinie coś w statku kosmicznym, albo zrobi spektakularny powrót do przeszłości. Oczywiście nie pomyślałem o tak skrajnej modyfikacji image'u, bardziej o samplach najstarszych numerów, ale Quebonafide znacznie przerósł oczekiwania nawet wyjątkowo sceptycznie nastawionych odbiorców.


Wszystkie moje teksty są pozbawione ładu, ale ten będzie chyba w tym królował. Nie jest to podsumowanie kariery Kuby, a raczej oddanie hołdu dotychczasowej działalności. Niby mam jakiś plan, ale więcej rzeczy przypomni mi się w trakcie pisania, dokładnie jak teraz.


Bądźmy poważni (przez chwilę): nie da się wymienić artysty, który w tak świetny sposób bawiłby się z fanami (nie mylić z bawić fanami). Wiadomo, stage diving, foty po koncertach i akcje pokroju manekin challenge (gdy jeszcze to było modne) wzbudzają ogromną sympatię widzów. Występy podczas festiwalu ubijania masła do jednak jest ta upragniona "galaktyka" i właśnie tak powinno się na to patrzeć. Często na linii artysta–odbiorca pojawia się pewien zgrzyt, mianowicie artysta chcący całkowicie podzielić działanie dwie części (życie publiczne i prywatne) jest traktowany jako buc, bo w końcu jak można być taką parówą (pzdr Tede), by nie zrobić sobie zdjęcia z fanem w każdej możliwej sytuacji i porze. Jeśli chodzi o Quebo, to w magicznych okolicznościach pryska, ponieważ słuchacze sami z siebie doszli do tego, by go aż tak nie męczyć, a Kuba daje siebie tyle, ile może (albo i mniej, bo tyle, ile chce – i dobrze). Przynajmniej tak mi się wydaje, ponieważ nie zdarzyło mi się jeszcze zobaczyć komentarza, w którym ktoś krytykuje Quebo za to, że zachował się jak burak. Za to nie jestem w stanie policzyć, ile osób zechciało mu zwyczajnie podziękować.


Chciałem też napisać, że kolacja z członkami zespołu Rammstein to warte odnotowania osiągniecie, ale jednak chowa się przy Jongmenie i jego fotce z Jeanem Claude’em Van Damme’em. Za to Kuba w pożegnalnym poście napisał, że ma za sobą wiele międzynarodowych współprac, które może ujrzą światło dzienne, lecz nie wiadomo w jakiej formie. Liczę, że jeszcze wyżej postawi poprzeczkę. Tak w ogóle, to zdradzę wam sekret – zyskujący ostatnio popularność raper Jakub Grabowski to tak naprawdę Quebonafide w przebraniu. Normalnie bym na to nie wpadł, ale na jego koncercie w Obornikach Śląskich pojawił się Taco Hemingway, a ten nie wygląda, jakby miał dużo kumpli (za to zdecydowanie za dużo fanek), więc moje dziennikarskie oko kazało mi wysnuć taką, niemalże pewną teorię.

Skoro to definitywny koniec kariery jako Quebonafide, to wychodzi na to, że zwalnia się i ksywa. Powinna jednak zostać zastrzeżona, jak numery na koszulkach w niektórych klubach piłkarskich dla tych szczególnie zasłużonych. W końcu Quebo już dawno wybudował sobie rapowy pomnik, chociaż jeszcze trzy lata i osiemnastą płytą dogoni go Filipek, więc będziemy mieli dwie żyjące legendy.


Myślę, że zdarzę się porządnie zestarzeć, zanim pojawi się ktoś, kto z podobnym rozmachem będzie się bawił w tej rapgrze. Kuba wtedy dawno będzie po studiach medycznych, więc może będzie mi wymieniać kroplówkę, albo w lepszym przypadku wystawiać receptę na benzo.


Przyznam, że przy "Refren trochę jak Lana Del Rey" uroniłem łzę, bo pewien etap został zamknięty. Szczęśliwie chronią go nieszczelne drzwi, przez co pewnie jeszcze niejednokrotnie Quebo pojawi się na nagłówkach rapowych fanpage'ów, jednak forma, w jakiej to zrobi, pozostanie zagadką. Myślę, że Kuba sam tego nie wie i da się ponieść spontanicznym impulsom. Widzę go na kolejnym Rapnokaucie albo na kozetce u Winiego, róbcie screeny.


Na tym będę kończyć, bo przecież dobrze wiem, że jesteście tutaj głównie po to, by czytać, jak obrażam raperów, a lizanie po jajach temu przeczy. Quebo, obracaj się gdzieś koło tej sceny, pliska. A, no i dzięki. Korzystając z okazji – odpisz na ig, bo chciałem Cię zaprosić na partyjkę Tekkena 3 na PSX.


bottom of page